Zaczynam
pisać bloga drugiego dnia świąt i pod tych świąt wrażeniem. Wrażenie to jednak szczególne. Otóż, gdy w ciągu
ostatnich kilku dni zaglądałem na swój profil na „fejsbuku”, moją uwagę
zwróciła większa niż zwykle aktywność moich realnych i wirtualnych znajomych –
w większości ateistów różnych formacji. Nie muszę chyba dodawać, że lwia część wprowadzonych
przez nich (i przez nie) linków i wpisów dotyczyła Kościoła i religii. Sam również
wdałem się w skądinąd ciekawą dyskusję – rzecz jasna o religii, a konkretniej o
tym, jak bardzo niebezpieczna dla świata jest obietnica wiecznego życia po
śmierci. I choć w dyskusji tej broniłem tezy, że w naszym kręgu kulturowym, w
wyniku postępującej sekularyzacji, mitologia chrześcijańska jest już mniej
szkodliwa niż inne fałszywe systemy przekonań, to jednak wszystko jak zwykle
obracało się wokół religii i jej zgubnych skutków .
A przecież
uważamy się za ateistów, czyli ludzi, którzy żyją „bez boga” – takie bowiem
jest oryginalne znaczenie greckiego słowa „atheos”. Tymczasem mam wrażenie, że
my – ateiści – bez boga, a przynajmniej bez myślenia i mówienia o bogu żyć nie
możemy. Zaprzątają nas te kwestie bardziej nawet niż ludzi wierzących. Pierwszego
dnia świąt uczestniczyłem w obiedzie rodzinnym w towarzystwie samych – poza mną
– katolików i nieco szemranych chrześcijan o zachwianej tożsamości wyznaniowej,
deklarujących jednak wiarę w boga. I cóż się okazało? Oto w trakcie wielogodzinnej
biesiady wątek religijny pojawił się tylko raz – na krótko – i to z mojej
inicjatywy. Pytam zatem: kto tu jest ateistą? Kto naprawdę żyje „bez boga”.
Pytanie to ma oczywiście trochę retoryczny charakter – ale tylko trochę. Czy
naprawdę – mówiąc całkiem serio – kwestie religijne nie zaprzątają nas za
bardzo? Czy nie zamykają nam oczu na setki innych, równie ważnych problemów.
Obawiam się, że często tak właśnie się dzieje. Nie chcę przez to powiedzieć, że
powinniśmy być wobec religii mniej krytyczni lub bardziej kompromisowi. Krytyka
może być surowa, jeśli jest sensowna. Chcę jednak powiedzieć, i tego świątecznie
i noworocznie życzę wszystkim, którzy uważają się za ateistów, że nasze zainteresowanie
religią i nasza nieobojętność na szkody, jakie religia wyrządza, nie powinno nabierać
cech obsesji. Religia – powtórzmy – to tylko jeden z wielu problemów naszych
czasów, a w dzisiejszej Europie wydaje się wręcz mniej groźna niż na przykład wiara
w cudowną moc wolnego rynku, w autorytarnych – prawicowych i lewicowych przywódców
politycznych lub w bogactwo jako miarę i warunek sensownego, etycznego i
szczęśliwego życia.
Życzę nam zatem
większej otwartości: żeby nasz ateizm wyrażał się w wolnym od wpływów religii
myśleniu o wszystkim, co myślenia warte, żeby nasze postępowanie i nasze
postawy były wolne od zakorzenionych w religijnej tradycji przesądów, uprzedzeń
i idiosynkrazji – żeby w naszym życiu naprawdę było mniej boga, a już najmniej
tzw. boga Starego Testamentu.
Nie ma chyba
zwyczaju dyskutowania z życzeniami świątecznymi, jeśli jednak ktoś – ateista
lub nie-ateista – ma na dyskusję ochotę, to zapraszam. Po to między innymi
napisałem życzenia z treścią.