sobota, 26 stycznia 2013

Antyklerykalne obsesje - 1


W komentarzach do wiadomości z mistrzostw świata w piłce ręcznej znalazłem między innymi notkę, której autor ucieszył się, że do półfinału awansowała Dania – reprezentacja jednego z „normalnych narodów”, a nie tylko Chorwacja i Hiszpania – „katolickie sługusy Watykanu”.    
Chodzi – powtórzmy dla wszelkiej pewności – o piłkarzy ręcznych, ludzi raczej  przesądnych niż religijnych. Sportowcy znani są z tego, że nie golą brody podczas rozgrywek, przywiązują się do jakichś ozdób lub elementów stroju, w którym kiedyś odnieśli sukces albo wręcz wierzą w moc amuletów. To wszystko zbliża ich raczej do magii niż religii, a gdyby jednak do religii, to raczej do satanizmu niż katolicyzmu – bardziej do Nergala niż do Benedykta.    
Oczywiście żadna poważna polemika z tego typu wytworami nie ma sensu. Piszę o tym, bo się martwię, a martwię się, bo mam wrażenie, że coraz częściej mamy do czynienia z podobnymi objawami antyklerykalnej obsesji – dla mnie przykrej szczególnie, bo od lat, w imię rozumu, angażowałem się w krytykę Kościoła i religii, a dzisiejszy rozpasany antyklerykalizm okazuje się często tyle samo wart, co jego klerykalne „drugie ja”.     
Owszem, katolicy wierzą w bajki i wyciągają z nich zgubne dla rozumu i wolności wnioski, ale dotąd nie napotkałem „sługusa Watykanu”, który byłby wrogiem drużyny piłki ręcznej z jakiegoś kraju tylko dlatego, że dominuje tam inne wyznanie lub wręcz bezwyznaniowość. Nie twierdzę, że takich katolików nie ma. Posłanka Pawłowicz mogłaby nawet zażądać wykluczenia z rozgrywek wszystkich drużyn z niedostatecznie katolickich krajów. Marne to jednak pocieszenie, tym bardziej że jak dotąd nie zażądała.  
Religia jest szkodliwa, ale dla rozumu, a tym samym dla nas  wszystkich, wierzących i niewierzących, groźniejsze są brednie plecione pod sztandarami rozumu właśnie niż historie o Czerwonym Kapturku lub Adamie i Ewie, które wprawdzie wciąż opowiadamy, jednak z coraz mniejszym przekonaniem, by nie rzec „dla zabawy”.
W filipice cytowanego tu antyklerykalnego kibica piłki ręcznej nie ma niestety nic zabawnego. W jego oczach mecze piłki ręcznej to wojny religijne pomiędzy wyimaginowanymi reprezentacjami narodów normalnych i nienormalnych. To obsesja lub wręcz halucynacja, od której najpewniej nie potrafi się on uwolnić. Jako były psychoterapeuta zalecam okłady lub jeszcze lepiej kubeł zimnej wody na przegrzany globus.                   

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Polak z Polakiem

Sędzia Tuleya powiedział kilka dni temu, że metody pracy CBA "budzą skojarzenia z czasami największego stalinizmu". To oczywiście absurd. CBA dopuszczało się i zapewne nadal się dopuszcza wielu poważnych nadużyć, ale z czasami stalinizmu nie kojarzy się wcale, bo w tamtych czasach tysiące ludzi bezprawnie więziono, torturowano i mordowano, podczas gdy CBA wywiera presję psychiczną i być może nielegalnie podsłuchuje, a to przecież całkiem inna historia.    

Tym, co zdumiewa w tej awanturze najbardziej, jest fakt, że wśród komentatorów nie znalazł się jak dotąd nikt, kto by się w tej sprawie wypowiedział rozsądnie. Dla jednych CBA jest bez skazy, dla innych to formacja niemal zbrodnicza. Zero wzajemnego zrozumienia - prawdziwie po polsku. 


W medialnym maglu w tej sprawie po raz kolejny okazało się, że jeśli ktoś publicznie zaatakuje PiS, to "liberalni" komentatorzy popierają go w całej rozciągłości, nawet gdy plecie kompletne banialuki. Sam jestem zdeklarowanym przeciwnikiem PiS i autorytarnej polityki w ogóle, ale jeszcze bardziej sprzeciwiam się światu, w którym sympatie polityczne automatycznie i w stu procentach determinują treść poglądów na wszystko. To stopień najwyższy zniewolenia umysłów - zniewolenie bez przymusu, z samej tylko potrzeby oddania się w niewolę. Czyżby stara teoria wywodząca pochodzenia słowa "słowianin" od łacińskiego "sclavus" (niewolnik) była jednak prawdziwa!?   

A przecież każdy człowiek, nawet członek lub sympatyk PiS, może czasem powiedzieć coś sensownego, zwłaszcza gdy krytykuje politykę rządu. Rację miewali nawet tacy "wrogowie publiczni" jak Ziobro - wtedy na przykład, gdy wzywał do otwarcia zawodów prawniczych. PiS przygotował także zupełnie sensowny projekt finansowania służby zdrowia z podatków. System taki działa dobrze między innymi w Australii, ale o tym nikt z "antypisowskich" propagandystów nawet nie piśnie, bo przecież ktoś mógłby to odebrać jako poparcie dla Kaczyńskiego, co w pewnych kręgach oznacza śmierć społeczną. W efekcie mamy taką służbę zdrowia, jaką mamy, i nikt poza PiS-em nawet się nie zastanawia, jak można ją lepiej zorganizować - żeby leczyła dobrze i leczyła wszystkich. Warto bowiem przy okazji powiedzieć, że w Australii prawo do bezpłatnej pomocy lekarskiej ma każdy człowiek, a nie tylko człowiek ubezpieczony.  

Kultura polityczna, w której liczy się tylko (sic!) lojalność wobec tej czy innej formacji, nieuchronnie prowadzi do wykluczenia rozumu z życia publicznego, co ma bolesne skutki dla wszystkich - również dla politycznych beneficjentów tej plemiennej mentalności i obyczajowości.