niedziela, 22 marca 2015

Sądy za poglądy?

Pani Małgorzata Marenin, działaczka antyklerykalna i feministyczna, nie ustaje w wysiłkach, by postawić przed sądem biskupa Michalika za jego poglądy na temat przyczyn pedofilii. Jakiś czas temu duchowny ten zasugerował bowiem publicznie, że winne pedofilii są agresywne feministki i wychowanie w rozbitych rodzinach, gdyż pozbawione ciepła rodzinnego dzieci lgną do dorosłych, a ci – jak musimy się domyślać, bo biskup tego nie powiedział wprost – nie potrafią się tej pokusie oprzeć. 

Pani Marenin uznała tę wypowiedź za przestępstwo i skierowała do sądu karnego prywatny akt oskarżenia. Sąd oskarżenie odrzucił, gdyż w Polsce poglądy (z jednym wyjątkiem), nawet bardzo ekscentryczne, nie są penalizowane, jeśli nie towarzyszy im nawoływanie do nienawiści lub przemocy, a biskup – cokolwiek by o nim powiedzieć – nie wzywał nieodpornych na pokusy ciała „duchownych” do molestowania dzieci z rozbitych rodzin. 

Warto w tym miejscu przypomnieć, zwłaszcza młodym czytelnikom, że w dawnych czasach, gdy ludzie swobodnie dzielili się przemyśleniami, a czasem się nawet nad czymś wspólnie zastanawiali, wszczynanie przeciw komuś postępowania karnego za głoszone przez niego poglądy nazywano cenzurą represyjną, a wszelkie formy cenzury uważano za odrażającą właściwość systemów totalitarnych. 

Powróćmy jednak do naszej opowieści. Po negatywnej decyzji sądu karnego pani Marenin nie upadła na duchu i skierowała sprawę do sądu cywilnego. Biskupowi nie grozi już odsiadka, tylko niewielka wpłata na cele społeczne (1000 złotych na rzecz Centrum Praw Kobiet!) oraz obowiązek przeproszenia feministek i samotnych rodziców w publicznym oświadczeniu następującej treści (podaję za PAP): „Nie mam prawa sądzić, iż dzieci w rozwodzących się rodzinach odczuwają mniej miłości i garną się do drugiego człowieka, pragnąc miłości”. 
Zagrożenie to jest wprawdzie teoretyczne, gdyż sąd niemal na pewno odrzuci pozew złożony przez panią Marenin, jednak komentarza wymaga fakt, że jego antyklerykalna autorka chce postawić kogoś przed sądem za poglądy, że chce go zmusić do wyrzeczenia się tych poglądów i wreszcie, że ta inicjatywa cieszy się poparciem tak wielu zorganizowanych ateistów i krytyków Kościoła katolickiego, instytucji, którą uważa się za głównego wroga wolności słowa w Polsce. 

*

Oświadczenie, które pani Marenin chce wymusić na biskupie, składa się z dwóch względnie odrębnych części. W pierwszej z nich autorka domaga się, by biskup stwierdził publicznie, iż nie ma prawa czegoś myśleć – cokolwiek by to było! Powstaje w związku z tym pytanie, czy człowieka w ogóle można pozbawić prawa do myślenia czegokolwiek?! Czy powódka nie idzie w tym żądaniu dalej niż inkwizycja katolicka i cenzura komunistyczna razem wzięte?! Pamiętać trzeba, że te niesławne instytucje żądały na ogół tylko rezygnacji z opublikowania lub publicznego odwołania jakichś konkretnych, publicznie głoszonych i nieprawomyślnych poglądów, a nie w ogóle prawa do myślenie tego czy tamtego. Nawet Giordano Bruno uniknąłby stosu, gdyby nie skierował do papieża memoriału, w którym upierał się przy twierdzeniach, jakie obiecał odrzucić publicznie. Żyłby, gdyby zachował je tylko dla siebie. Blisko 200 lat później wypowiedział się na ten temat Immanuel Kant w słynnym eseju „Czym jest oświecenie”. Filozof nie bronił w nim pełnej wolności głoszenia wszelkich poglądów, przekonywał jednak do nieograniczonej wolności myśli, bez niej bowiem, jego zdaniem niemożliwe było oświecenie. W XVIII wieku było już bowiem wiadomo, że groźne dla władzy i Kościołów mogą być poglądy głoszone publicznie, a nie prywatne myśli. Prywatnie każdy miał prawo myśleć, co mu się podoba. 

W dzisiejszej Europie, po upływie kolejnych 200 lat z okładem, już nikt, nawet Kościoły, nie zakazuje publicznego głoszenia niewygodnych poglądów, jeśli nie są wyrażane w sposób obraźliwy. (Wyjątkiem jest tak zwane kłamstwo oświęcimskie, penalizowane – co też budzi wątpliwości – ze względu na nie mającą precedensu w historii skalę zbrodni, której kłamcy zaprzeczają). Tak jest w Europie, ale nie w Polsce. Tutaj wszystkie poglądy są święte, nawet te, które wyznają postępowi ateiści i ateistki. Nikt nie wdaje się w dyskusje i nie podejmuje merytorycznej krytyki, choćby ironicznie. W Polsce cudze poglądy się zwalcza: zmusza się do ich odwołania albo wzywa do leczenia ich wyznawców w szpitalu psychiatrycznym, o czym będzie mowa dalej.

W drugiej części załączonego do pozwu tekstu oświadczenia Małgorzata Marenin żąda, by biskup odwołał swój konkretny pogląd, w myśl którego „dzieci w rozwodzących się rodzinach odczuwają mniej miłości i garną się do drugiego człowieka, pragnąc miłości”. Żądanie to rodzi różne wątpliwości i pytania, a wśród nich jedno, które nurtuje mnie najbardziej: czy zakaz, jakiego domaga się pani Marenin, ma dotyczyć tylko biskupa? A co z zastępami psychologów i pedagogów, którzy napisali niezliczoną liczbę artykułów, a nawet całych książek, na temat szkodliwych skutków wychowania dzieci przez samotnych rodziców? Czy te artykuły i książki powinny być nielegalne? Nierzadko przecież mówi się w nich o szkodliwych skutkach deficytu miłości w rozbitych rodzinach. Sam również podzielam niektóre z tych opinii. Uważam na przykład, że chłopcy wychowani prze samotne matki częściej rozwijają cechy psychopatyczne niż chłopcy z pełnych rodzin. Nie wszyscy oczywiście, ogólnie jednak można powiedzieć, że zagrożenie jest niemałe i że należy tej tendencji świadomie przeciwdziałać. Czy pisząc te słowa, popełniam przestępstwo? Czy powinienem za nie przeprosić panią Marenin? Nie jestem biskupem, więc być może mogę myśleć, co mi się podoba, ale kto wie!? Pewności nie mam. 

Że niektórzy ateiści są wrogami wolności słowa, wiem nie od dzisiaj. Kilka lat temu wspólnie z prof. Barbarą Stanosz walczyliśmy o prawo do opublikowania w naszym piśmie artykułu pewnej belgijskiej filozofki, w którym autorka twierdziła, że nie ma sprzeczności między feminizmem a dorobkiem psychologii ewolucyjnej. Zdaniem redakcji, w skład której wchodzili sami lewicowi ateiści i ateistki, na poglądy tego rodzaju nie ma miejsca w szanującym się piśmie, nawet jeśli do niedawna walczyło ono głównie o wolność słowa. Wprawdzie po długich sporach artykuł się wreszcie ukazał, ale sposób, w jaki autorytarni członkowie redakcji prowadzili dyskusję, doprowadził profesor Stanosz do wniosku, że feminizm jest religią, po czym postanowiła ona odejść z pisma, które sama założyła. Nie minęło wiele miesięcy, gdy poszedłem w jej ślady, okazało się bowiem, że w tym samym piśmie nie można opublikować artykułu słynnego etyka i ateisty Petera Singera pod tytułem „Czy powinniśmy dyskutować o rasie i inteligencji?” (tak, tak – ze znakiem zapytania!). Zdaniem lewicowych ateistów nie można stawiać publicznie takich pytań, nawet gdy czyni to inny lewicowy ateista i słynny filozof. Singer doczekał się miana faszysty, artykuł się nie ukazał, wówczas jednak nikt nie oskarżył autora ani tłumacza o przestępstwo, ani nie wniósł pozwu do sądu cywilnego. 

Czy dzisiaj próba opublikowania tego artykułu uszłaby nam na sucho, nie jestem pewien. Sytuacja zmienia się dynamicznie a ateiści z grupy dyskryminowanej w latach 90. coraz częściej wchodzą w skórę swoich dawnych prześladowców i bez dostrzegalnych rozterek nawołują do użycia siły wobec myślących inaczej. 

Po raz pierwszy przekonałem się o tym naocznie (i „nausznie”) podczas „Dni ateizmu” w 2014 roku, gdy w trakcie dyskusji panelowej jakaś kobieta zawołała po angielsku(!), że ludzie wierzący są chorzy psychicznie i należy ich przymusowo leczyć psychiatrycznie. Byłby to eksces bez znaczenia, gdyby nie aplauz, z jakim spotkał się ten osobliwy dezyderat. Potem, w kuluarach, okazało się, że nie wszyscy obecni popierają zamykanie ludzi wierzących w szpitalach psychiatrycznych, jednak entuzjaści tej polityki byli w zdecydowanej przewadze. 

Masowe poparcie, jakim cieszy się akcja Marenin, jest tego samego rodzaju. To również wyraz autorytarnej mentalności i subkultury, jaką wytworzyła część zorganizowanych środowisk ateistycznych. Jak do tego doszło? Czyżby środowiska te tworzyli w większości pogrobowcy komunizmu i ich dzieci? Czy jest to może – jak twierdzą niektórzy – skutek studiów w Moskwie lub po prostu tęsknoty za PRL? Nie sądzę. Stosunek komunistów do Kościoła był raczej pragmatyczny, przynajmniej od czasów Gierka, gdy zawarli oni z Kościołem rodzaj małżeństwa z rozsądku i nikogo za wiarę religijną nie gnębili ani przymusowo nie leczyli. Kim zatem są ateiści, którzy popierają „sądy za poglądy”? Nie są to moim zdaniem po prostu ateiści wojujący, gdyż na to miano zasługują osoby, które wojują, bo im zależy na skutecznym krzewieniu niewiary, podczas gdy ateiści, o których tu mowa, ateizm kompromitują i osłabiają jego wpływy, tak jak hunwejbini kościelni osłabiają wpływy katolicyzmu. Jedni i drudzy są oczywiście autorytarni, ale i to nie wszystko wyjaśnia, bo nawet osoby bardzo autorytarne potrafią na ogół w jakiejś mierze kontrolować swoje popędy przy pomocy rozumu. Nie są to przecież ludzie nieinteligentni lub niewykształceni. Skądinąd wiem, że są na ogół sprawni intelektualnie, tyle tylko, że nie w dziedzinie walki z religią. Na tym polu kierują się raczej głosem serca, a serce – jak mawiał Pascal – „ma swoje racje, których nie zna rozum”. Pod tym względem przypominają mi pewną profesor biologii, która w odpowiedzi na publicznie zadane pytanie o to, jak godzi swoje przekonania naukowe z wiarą w Boga, powiedziała, że naukowcem to ona jest w pracy, od 9 rano do 18, a później jest zwykłym człowiekiem. Cóż, wszyscy jesteśmy ludźmi, nie całkiem to jednak rozwiązuje problem ateistów, których coraz trudniej odróżnić od moherowych obrońców krzyża lub islamistów broniących czci Mahometa.

Po co właściwie to piszę? Przecież wiem nie od dzisiaj, że racjonalna argumentacja nie ma sensu, gdyż ludzie racjonalni wiedzą bez mojej pomocy, co chcę powiedzieć, a nieracjonalni i tak nie przyjmą racjonalnej argumentacji. Być może piszę głównie po to, żeby – jak mawiał Zygmunt Kałużyński – było napisane, ale z pewnością także po to, żeby dać wyraz swojej niechęci do działań, które czynią z ateizmu jeszcze jedną agresywną ideologię, niewiele (o ile w ogóle?) lepszą od katolicyzmu lub każdego innego autorytarnego „izmu”.

Popularyzacją pewnej odmiany ateizmu, zwanej humanizmem świeckim, zajmuję się od ćwierćwiecza. W humanistycznej krytyce religii nie chodzi tylko o to, żeby ludzie przestali wierzyć w bajki. Przede wszystkim zależy nam na tym, by osłabić wpływy dogmatycznej i autorytarnej tradycji podtrzymywanej (jak sądziłem do niedawna) głównie przez Kościoły i religie. Dzisiaj jednak, po kolejnych ekscesach „jasnogrodu”, tracę pewność, czy wolności i racjonalności w Polsce nie zagrażają bardziej grupki autorytarnych ateistów i antyklerykałów. 

John Stuart Mill, jeden z najważniejszych twórców europejskiej kultury wolności słowa i myśli, napisał kiedyś, że „ktoś, kto zna tylko swój punkt widzenia na daną sprawę, niewiele o niej wie”. Nawet poglądy zupełnie bzdurne mogą zawierać i często zawierają elementy, które mogą wnieść coś wartościowego do naszego rozumienia problemu, którego dotyczą. By się o tym przekonać, nie możemy ich zakazywać. Musimy podjąć wysiłek wykazania ich błędności lub niestosowności, do czego z całym przekonaniem zachęcam panią Marenin i jej zwolenników. W obecnej sytuacji wycofanie pozwu i zastąpienie go oświadczeniem lub artykułem krytycznym wobec wypowiedzi biskupa byłoby równie nośne medialnie, a jednocześnie mogłoby bardziej, i co szczególnie ważne, bardziej po naszej myśli, wpłynąć na myślenie wielu katolików niż ataki na biskupa. Prześladowanie za poglądy, nawet gdy przyjmuje formalnie dopuszczalne formy, wywołuje reakcję obronną i zamyka umysły atakowanych na wszelką argumentację. Jest o czym pomyśleć, jeśli rzeczywiście zależy wam na osłabieniu wpływów religii i Kościoła katolickiego.