poniedziałek, 29 maja 2017

Presja czy perswazja? Bojkot mediów publicznych nie jest naszym „patriotycznym obowiązkiem”

Jan Hartman wezwał do bojkotu mediów publicznych. Stwierdził m.in., że „media rządowe stały się orężem bezwstydnej i prymitywnej propagandy partyjnej, a niesubordynacja względem kierownictwa politycznego oznacza dla zatrudnionych tam dziennikarzy zwolnienie z pracy. W takiej sytuacji żaden uczciwy człowiek nie powinien pokazywać się w tych stacjach.” 

Ogłoszony przez Hartmana bojkot ma być formą presji moralnej, dzięki której „wiele osób, chcąc uniknąć zarzutu kolaboracji, jednak zrezygnuje z udziału w programie, choćby miało na to ochotę”.

Zdaniem Hartmana sytuacja w mediach publicznych jest analogiczna do czasów stanu wojennego, a każdy, „kto idzie do pisowskiej telewizji albo radia bądź udziela wywiadów tzw. mediom prawicowym, żyjącym z nienawistnego paszkwilanctwa i ogłoszeń rządowych, ten wspiera reżim Kaczyńskiego i bierze na siebie odpowiedzialność za przedłużenie jego trwania”.  

Hartman nie poprzestaje na rozpoznaniu sytuacji i wskazaniu winnych. Ogłasza także, że bojkot jest naszym patriotycznym obowiązkiem i nieuczestniczenie w nim będzie zapamiętane, tak jak zapamiętana została kolaboracja z „czerwonym” w stanie wojennym”.

Czy mamy tu do czynienia z szantażem moralnym? „Może i tak – powiada Hartman, jednak – jak się zdaje – nie targają nim rozterki moralne, choć szantaż jako metoda działania wciąż bywa krytykowany lub nawet potępiany. „…Masz jakiś lepszy pomysł? – zapytuje retorycznie Hartman i sam sobie odpowiada: ”Jeśli masz, to pokaż, co takiego mądrego wymyśliłeś i zrobiłeś, aby powstrzymać Kaczyńskiego. Nic? To może lepiej już nic nie mówić i na dobry początek nie łamać bojkotu i nie kolaborować z tą władzą?

Proszę bardzo, mam lepszy pomysł i nie waham się go pokazać. Po pierwsze więc „wymyśliłem mądrze”, że diagnoza Hartmana jest błędna i to błędna -  by tak rzec - fundamentalnie. Owszem, telewizja bezwstydnie i prymitywnie manipuluje, (doświadczyłem tego na własnej skórze i postanowiłem TVP unikać), jest jednak mimo wszystko ogromna różnica między dzisiejszą TVP a telewizją Jaruzelskiego. W latach 80. działaczy opozycji nie zapraszano do studia ani nigdzie indziej, lecz wprost przeciwnie - więziono ich, inwigilowano lub nakłaniano do emigracji. Do studia zapraszano wyłącznie „popieraczy” rządu i stanu wojennego. Dzisiaj w studiach telewizyjnych wypowiadają się krytycy rządu i toczą się w nich spory: w dużej mierze zmanipulowane, ale wcale nie jest oczywiste, czy byłoby lepiej, gdyby rozmawiali ze sobą wyłącznie zwolennicy reżimu. Warto sobie uprzytomnić, że wielu Polaków ogląda głownie telewizję publiczną, czasem dlatego, ze nie dociera do nich oferta kablówek, a czasem dlatego, że nie mogą sobie pozwolić na ich usługi. Czy na pewno lepiej pozbawić ich jakiejkolwiek szansy usłyszenia argumentów opozycji?

Powyższe wątpliwości nie oznaczają – co podkreślam – że wzywam do przyjmowania zaproszeń do udziału w programach radiowych i telewizyjnych. Niech każdy sam oceni i postąpi, jak uzna za właściwe. Dylemat jest racjonalnie i moralnie nierozstrzygalny, a w takiej sytuacji próba narzucenia wszystkim „patriotycznego obowiązku” i wymuszenia decyzji szantażem moralnym jest w najwyższym stopniu niestosowna. Mam wręcz wrażenie, że w swej istocie jest równie autorytarna jak polityka Kaczyńskiego, choć „patriotyczny obowiązek” kojarzy mi się raczej z Gomułką. Opozycja wobec złej władzy nie zawsze walczy o wolność; czasem walczy po prostu o władzę.

Jeśli mamy obalić rządy autorytarne – nie na jedną kadencję, ale na dobre – musimy pozyskać dla demokracji liberalnej wielu obecnych zwolenników PiS i Kukiza. Jeśli mamy do tych ludzi dotrzeć, trzeba z nimi rozmawiać i to rozmawiać w taki sposób, żeby chcieli słuchać. To niełatwe, ale z upływem czasu, wraz z nieuchronnym, postępującym zmęczeniem rządami Kaczyńskiego, słuchać będą coraz chętniej, jeśli mury między nami nie będą zbyt grube a nienawiść zbyt ślepa. Dlatego nie powinniśmy, a może nawet nie wolno nam, pogłębiać przepaści, która już istnieje, zwłaszcza wtedy, gdy nie ma po temu (a nie ma) dobrego uzasadnienia. Różnica między więzieniem lub „internatem” a utrudnianiem wypowiedzi w studiu telewizyjnym jest kolosalna, analogia z telewizją stanu wojennego jest chybiona, obowiązek patriotyczny nie istnieje, a szantaż moralny w tej sprawie jest tyleż nieestetyczny, co absurdalny politycznie.

Cóż zresztą byłaby to za demokracja liberalna, gdybyśmy mieli ją wywalczyć szantażem?! Nie cel uświęca środki, a wprost przeciwnie, to środki uświęcają cel. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz