sobota, 28 października 2017

DOŚĆ KRZYKU! (W POLITYCZNYM TEATRZYKU)

Coraz więcej krzyku w życiu politycznym. Krzyczy prawica, krzyczy lewica, a czasem nawet centrum krzyczy, choć wydawałoby się, że komu jak komu, ale im nie wypada.
Nie lubię krzyku w ogóle, a krzyku w polityce w szczególności, jednak gdy krzyczą na ulicy, na wiecu i w słusznym proteście, mogę się nawet przyłączyć, choć to wbrew mej naturze. Skręca mnie jednak (wybaczcie kolokwializm), gdy krzyczą uczestnicy konferencji, która ma coś wypracować i być czegoś początkiem; gdzie powinny się rodzić idee, koncepcje i projekty.
A najbardziej ze wszystkiego nie lubię krzyku, gdy zagrzewa do boju tych, którzy od lat wojują i tak, bez żadnego zagrzewania, bo w sercach swoich, czy może w głowach, ogień mają. W trakcie konferencji raczej bym ten ogień gasił, żeby dać szansę  chłodniejszym żywiołom, inaczej bowiem po wsze czasy kisić się będziemy we własnym sosie, a  zniesmaczony naszym krzykiem świat będzie nas unikał, będzie nam umykał.  
Przypomnę, że w poprzedniej kadencji parlamentu była formacja, która na krzyku oparła całą swoją strategię działania. Krzyczeli, owszem, w słusznej sprawie, ale za dużo i „za codziennie”. Kto by to wytrzymał?! Nic dziwnego, że zastępy sympatyków szybko stopniały, co jednak nie trapiło krzykliwego przywódcy; nie słuchał nikogo – trudno przecież słuchać, gdy się krzyczy.            
Formacja ta w praktyce nie istnieje. Nie wiadomo nawet, czy się formalnie rozwiązała! Nikt nie pyta, nikt nie wyjaśnia, nikogo to nie obchodzi - tak bardzo nie istnieje. Nie istnieje partia, ale krzyk przetrwał – nadal w słusznej sprawie, ale równie męczący i równie mało twórczy.  
Krzyk uzależnia. Jeśli już raz wpadniesz w jego szpony, krzyczeć będziesz codziennie od rana do wieczora, bez względu na to, czy pierwotna przyczyna wciąż istnieje. Wystarczy zamknąć oczy i udawać, że nic się nie zmieniło lub wręcz pogorszyło, więc i protest głośniejszy, a im głośniejszy, tym mniej skuteczny na dłuższą metę.
Bertrand Russell we „Władzy – nowej analizie społecznej” napisał między innymi, że gdyby decydował o metodach i treściach kształcenia, uczyłby głownie odporności na krasomówstwo. Dlaczego? Nie dlatego przecież, że jak ja miał na krzyk uczulenie. Przed krasomówcami – a były to lata 30. XX wieku – przestrzegał, bo zauważył, że krasomówcy skłonni są do krzyku, a krzyk w polityce, bez względu na wykrzykiwane treści, wcale nie służy walce z przeciwnikiem realnym lub wyimaginowanym. Ówczesnym krzykaczom nie chodziło o Żydów i komunistów, ani – po drugiej stronie sceny politycznej – o  kapitalistycznych krwiopijców. W każdym razie nie on nich przede wszystkim. Przede wszystkim chodziło o wyłączenie rozumu i totalne podporządkowanie – totalną władzę po prostu, niemożliwą właściwie bez kultu wodza, niemożliwego przecież bez krzyku; nic bowiem skuteczniej nie wyłącza rozumu.  
Dlatego proszę: mniej krzyku, a więcej namysłu: refleksyjnego i krytycznego; więcej rozważań: teoretycznych i praktycznych, a przede wszystkim więcej „współmyślenia” z innymi, czyli dobrej inspirującej debaty lub rozmowy, bez nich bowiem – o czym pisał już Kant – nie ma mądrości, również w polityce! Tak, tak, w dawnych czasach filozofowie byli naprawdę miłośnikami mądrości.         
  



 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz