Idea edukacji demokratycznej ma rodowód równie stary jak koncepcja
demokracji politycznej w jej współczesnej, liberalnej postaci państwa prawa,
gdzie większość nie jest już panem życia i śmierci mniejszości. Demokracja w
tym modelu nauczania jest jednocześnie celem i metodą. Wprowadza do procesu
kształcenia wartości takie jak wolność i równość, a jednocześnie skuteczniej
rozwiązuje niektóre problemy dydaktyczne i wychowawcze: lepiej motywuje do
nauki i sprzyja kształtowaniu się autonomii moralnej, społecznej i poznawczej
młodych ludzi.
Autorstwo obu koncepcji demokracji przypisuje się filozofowi
angielskiemu, jednemu z ojców Oświecenia, Johnowi Locke’owi, przy czym dzieło,
w którym przedstawił on podstawowe zasady systemu republikańskiego[1], uważa się za pracę
oryginalną, podczas gdy jego „Myśli o wychowaniu” (1692), gdzie w zalążku
pojawia się idea demokracji w nauczaniu, są w znaczniej mierze omówieniem
poglądów autorów wcześniejszych. Myśliciele i pisarze tacy jak John Evelyn, John Aubrey i John Milton już od kilkudziesięciu lat głosili potrzebę
podobnych reform w programach i metodach nauczania.
W swoich rozważaniach pedagogicznych
Locke okazuje się nie tylko filozofem, ale przede wszystkim wnikliwym
psychologiem. Potrzebę „demokratyzacji” nauczania uzasadnia następująco: „Nie powinno się obciążać dzieci
niczym, co pachnie pracą lub poważnym zajęciem: takiego jarzma nie umie dźwigać
ani ich umysł ani ciało. Szkodzi też ich zdrowiu i pewien jestem, że to właśnie
z powodu przymuszania dzieci do książek w wieku, który nie znosi przymusu, tyle
dzieci nienawidzi przez całe życie i książek i nauk...”[2].
Słabą stroną tych trafnych intuicji
pedagogicznych był fakt, że Locke uważał je za właściwe tylko dla dzieci z tzw.
dobrych rodzin. (Nie od razu Kraków zbudowano!) Z drugiej strony jego nie
całkiem oryginalne, ale dobrze napisane porady wychowawcze zostały
przetłumaczone na wiele języków i zyskały wielką popularność w całej Europie,
przez co znacząco wpłynęły na oświeceniowe myślenie o szkolnictwie. W Polsce
pod ich wpływem był między innymi Jędrzej Śniadecki.
W kolejnych dziesięcioleciach i
stuleciach idea demokratycznej edukacji stopniowo dojrzewała, najpierw pod
wpływem Oświecenia, a potem również
dzięki odkryciu, że dzieci ludzi ubogich, w tym chłopów, niczym się nie różnią
od dzieci bogaczy i przysługują im te same prawa – również do nauki. Najlepiej
znanym i konkretnym wyrazem tego odkrycia były szkoły dla chłopskich dzieci
założone przez Lwa Tołstoja w jego rodowym majątku w Jasnej Polanie i
okolicznych miejscowościach. Tołstoj był człowiekiem ideowym i takie miały być
jego wolnościowe szkoły, w których dzieci miały pełną swobodę decydowania o
swoim postępowaniu. „Szkoła nie powinna i nie
ma prawa nagradzać i karać; najlepszy ustrój i organizacja szkoły polega na
pozostawieniu uczniom całkowitej swobody: niech się uczą i rządzą między sobą,
jak im się podoba."[3]
– nauczał ten wybitny pisarz. Hasła te brzmią pięknie po dziś dzień,
jednak, tak jak w przypadku wielu innych pięknych haseł, ich realizacja okazała
się trudna w praktyce. Szkoły w Jasnej Polanie przetrwały zaledwie kilka lat, a
przyczyną ich upadku był nie tylko organizacyjny chaos, ale również autorytarne
skłonności założyciela, często ujawniające się u żarliwych ideowców, gdy nie
wszystko przebiega po ich myśli. A w „Jasnej Polanie” z pewnością nie wszystko
wyglądało tak, jak to sobie wymarzył założyciel. Dzieci „rozrabiały”, a
niektóre nawet kradły. Karano je wtedy umieszczeniem na ubraniu naszywki z
napisem „złodziej”. Być może powinniśmy się
cieszyć, że Tołstojowskie szkoły upadły zanim autorytarne skłonności ich twórcy
rozwinęły się w pełni.
Z podobnymi problemami
borykało się wielu autorów wolnościowych i demokratycznych projektów
edukacyjnych w następnych dekadach, zwłaszcza zaś w pierwszej połowie XX wieku,
gdy idea „postępowej edukacji” stała się modna. W latach 20. i 30. XX wieku powstało
wiele eksperymentalnych szkół, z których większość wkrótce upadła, nawet gdy
tworzyli je i prowadzili ludzie tak wybitni i dobrze przygotowani, jak Bertrand
Russell i jego żona Dora. Ich wolnościowa szkoła w Beacon Hill istniała
wprawdzie kilkanaście lat, lecz było możliwe tylko dlatego, że posyłali do niej
swoje dzieci liczni znajomi i przyjaciele słynnej pary założycieli.
Bertrand Russell wycofał
się z pracy w Beacon Hill już po pięciu latach, gdy zrozumiał, że „małe dzieci
w grupie nie mogą być szczęśliwe bez pewnej dozy dyscypliny i rutynowych zajęć.
Dzieci pozostawione same sobie, szybko się nudzą, zaczynają łobuzować i
niszczyć przedmioty” – pisał filozof w swojej Autobiografii[4].
Jednak nie wszystkie
ówczesne eksperymenty z demokracją w szkole zakończyły się zupełnym fiaskiem.
Jedna z wolnościowych szkół, założona w 1921 roku w Summerhill w hrabstwie
Suffolk w Anglii, istnieje do dziś i stała się wzorem dla większości z kilkuset
radykalnie demokratycznych szkół działających na świecie w XXI wieku. Co
ciekawe, szkoła ta od początku należała do najbardziej radykalnych: zarządzana
była i jest po dziś dzień przez samorząd, w którym każdy nauczyciel i każdy
uczeń bez względu na wiek ma równy głos, a udział w lekcjach jest dobrowolny.
Uczniowie mogą robić, co chcą, jeśli tylko nie krzywdzą innych, a hasłem szkoły
jest „wolność – nie swawola!”. Jej założyciel, Alexander Sutherland Leill
uważał, że „każde dziecko powinno żyć własnym życiem, a nie życiem, jakie
uważają dla niego za właściwe rodzice lub nauczyciele, którym się wydaje, ze
wiedzą wszystko najlepiej”.
Poza tą ogólną, słuszną i sympatyczną maksymą, Leill był również autorem bardziej konkretnych wypowiedzi, które być
może więcej mówią i jego intencjach i charakterze jego szkoły. Stwierdził na
przykład, że „w Summerhill wolałby wychować szczęśliwego zamiatacza ulic niż
neurotycznego uczonego”. Tego rodzaju „złote myśli” tłumaczą zapewne, dlaczego
szkoła, choć przetrwała do dzisiaj i obrosła legendą, zawsze skarżyła się na
niską frekwencję. Niewielu rodziców wierzy w istnienie szczęśliwych sprzątaczy
ulic i niewielu życzy sobie takich celów edukacyjnych dla swoich dzieci.
To idealistyczne, by nie
powiedzieć utopijne podejście, nie liczące się z wiedzą o psychice dzieci i
oczekiwaniami rodziców zdecydowało, że szkoły radykalnie demokratyczne nadal
stanowią margines na obrzeżach systemów oświatowych. Za wyjątek można uznać
tylko kilka krajów. W Izraelu na przykład działa 25 szkół tego rodzaju
finansowanych ze środków publicznych, co tłumaczy się czasem żywą tradycją wychowania
w kibucach. Kultury krajów takich jak Holandia, Niemcy, USA i Australia zawsze
były otwarte na eksperymenty społeczne, również w oświacie, nawet tam jednak
procent dzieci objętych demokratyczną edukacją jest nikły.
W Polsce najsłynniejszym
przedsięwzięciem na polu demokratycznej edukacji, był „Dom Sierot”, założony w
1912 roku przez Stefanie Wilczyńską i legendarnego pedagoga, Janusza Korczaka.
Sierociniec i szkoła działały w oparciu o koncepcję samorządnej społeczności z
własnymi instytucjami, jak sejm, sąd, gazeta, system dyżurów, opieka dzieci nad dziećmi, kluby
sportowe i kółko organizacji „pożytecznych rozrywek”. Tragiczna i zarazem
heroiczna śmierć Korczaka, który nie chciał opuścić swoich 200 uczniów
wywożonych do obozu zagłady w Treblince spowodowała, że sceptyczne lub wręcz
krytyczne opinie na temat tego, co rzeczywiście działo się w sierocińcu nie
dotarły do opinii publicznej. Z relacji niektórych wychowanków Korczaka wiemy,
że w sierocińcu nierzadko dochodziło do szykan i przemocy fizycznej ze strony
wychowanków starszych i silniejszych wobec młodszych i słabszych. To być może
nieuniknione, zwłaszcza w internatach lub sierocińcach, gdzie dzieci i młodzież
tworzą społeczność typu plemiennego, jednak stawia pod znakiem zapytania sensowność
tego rodzaju pedagogiki. Nawet radykalny ideowiec, jakim był twórca szkoły w
Summerhill, przyznawał, że „dzieci do dwunastego
roku życia są aspołeczne i nie dostrzegają interesu ogółu, a ich egoizm często
działa destrukcyjnie, niszczy cenne inicjatywy, irytuje starszych i
dojrzalszych członków społeczności”[6].
W przypadku „Domu Sierot”, tym, co niepokoi najbardziej, był fakt, że według
relacji niektórych wychowanków sam Korczak korzystał z pomocy starszych,
agresywnych osiłków, którzy tworzyli swojego rodzaju wewnętrzną milicję
represjonującą nie dość subordynowane dzieci. Nie pierwszy raz okazało się
wtedy, że za szlachetnymi, lecz utopijnymi deklaracjami, kryją się niekiedy
mniej szlachetne realia psychologiczne i społeczne. To jedna z dobrze znanych ciemnych
stron życia w placówkach wychowawczych, w których dzieci i młodzież uczą się i
żyją w oddzieleniu od świata zewnętrznego. Dlatego właśnie w Holandii do pracy
w takich instytucjach nie przyjmuje się osób o szczególnie dużej motywacji do
wykonywania tego rodzaju zajęcia. Setki lat doświadczeń pokazały bowiem, że
bezpieczniejszy jest opiekun i wychowawca o umiarkowanej motywacji niż człowiek
bez reszty, choćby najszczerzej oddany idei demokratycznego wychowania,
narażony na kontakt z codziennymi problemami, jakich nie brakuje w pracy z
dziećmi i młodzieżą.
Demokracja deliberatywna w szkole
Radykalna demokratyzacja
szkolnictwa rodzi problemy ogólne, typowe dla każdej radykalnej reformy
społecznej, i specyficzne, wynikające ze zderzenia z systemem oświaty,
obyczajami, emocjonalnością i cechami poznawczymi młodych ludzi. Nie oznacza to
jednak, że idea demokratyzacji w wersji bardziej wyrafinowanej i lepiej
dostosowanej do psychiki i cech szczególnych subkultur szkolnych jest
bezwartościowa. Wprost przeciwnie. Rozsądna demokratyzacja szkolnictwa ma
wszystkie wspomniane wyżej zalety dydaktyczne i wychowawcze sprzyjające
kształtowaniu się autonomii moralnej, poznawczej i społecznej dzieci i
młodzieży w wieku szkolnym. Trzeba tylko, żeby reforma nie była jeszcze jednym
przejawem pseudowolnościowej ideologii, ale wynikiem rzetelnych przemyśleń,
opartych na wynikach badań naukowych i wnioskach z wcześniejszych eksperymentów
edukacyjnych.
Koncepcją, która zdaje
się pod tym względem szczególnie obiecująca, jest tzw. demokracja deliberatywna
– względnie nowa, stosowana w wielu krajach od lat 80. XX wieku, praktyka
polityczna i metoda podejmowania decyzji grupowych, łącząca działania
edukacyjne z konsensualnym podejściem do rozwiązywania problemów społecznych i
politycznych. Mówiąc najogólniej, chodzi w niej o to, żeby decyzje grupowe podejmowali członkowie społeczności, których
decyzje te dotyczą, żeby członkowie grup decyzyjnych byli dobrze przygotowani
merytorycznie i żeby wypracowane wspólnie rozwiązanie zaakceptowali wszyscy
uczestnicy procesu decyzyjnego.
W różnych krajach
praktykuje się różne odmiany demokracji deliberatywnej występującej tam pod
różnymi nazwami: sondaży deliberatywnych lub ław obywatelskich w USA, komórek
planowania w Niemczech lub konferencji konsensualnych w Danii. W największym
skrócie, w praktyce, proces podejmowania decyzji metodą demokracji
deliberatywnej przebiega w następujących trzech etapach:
1. Organizatorzy deliberacji selekcjonują (zwykle w drodze losowania)
niewielką grupę, nie więcej niż 20 osób, które mają poznać i przedyskutować
wybrany problem, a następnie wypracować i przyjąć zaakceptowaną przez
wszystkich metodę jego rozwiązania.
2. Członkowie utworzonej w ten sposób grupy otrzymują materiały
informacyjne na temat rozważanej kwestii. W zależności od typu zagadnienia
organizowane są również spotkania z ekspertami, politykami lub innymi osobami
prezentującymi różne specjalności, punkty widzenia, systemy wartości i
podejścia do rozważanego problemu.
3. Wreszcie odbywa się właściwa deliberacja, podczas której uczestnicy
grupy decyzyjnej omawiają różne sposoby rozwiązania problemu i wypracowują
grupowy konsensus. Jeśli nie uda im się uzgodnić decyzji, deliberacja kończy
się na niczym, co jednak bardzo rzadko zdarza się w praktyce.
Uczestnicy deliberacji powinni wiedzieć z góry, jaki będzie status
podjętej przez nich decyzji. Najlepiej, żeby miała ona charakter wiążący dla
odpowiednich władz, co zdarza się często w przypadku deliberacji dotyczących
problemów lokalnych organizowanych nie
tylko w Europie, Australii czy USA, ale również – co szczególnie ciekawe – w
wielu rejonach Chin.
W Polsce sesje deliberatywne były jak dotąd organizowane bardzo
rzadko. Najgłośniejsze były prowadzone tą metodą konsultacje dotyczące
przeszłych losów stadionu poznańskiego Lecha po mistrzostwach Europy w piłce nożnej
w 2012 roku. Wypracowane przez grupy obywateli propozycje nie były wprawdzie
wiążące, ale władze miasta wzięły je pod uwagę i zamierzają organizować podobne
konsultacje w przyszłości. Jeden z komentatorów, senator i profesor Marek
Ziółkowski ocenił je następująco: „Jest
to nie tylko bardzo cenne badanie zrobione bardzo dobrze pod względem
metodologicznym, ale sam fakt, że uczestnicy uczyli się w nim debaty, jest
ważny w budowaniu naszej młodej demokracji”[7].
Jak twierdzi znany politolog, prof. Radosław Markowski, „Ten model uczestnictwa w życiu publicznym
potęguje szacunek dla opinii innych i poszanowanie prawa do odmiennego głosu.
Jest bowiem tak, że gdy jednostki same nie mają prawa głosu, nie są skłonne
przyznawać go innym”[8].
Mamy więc w demokracji deliberatywnej wszystko, o
co chodzi w edukacji obywatelskiej, szkolnej i pozaszkolnej, bez czego nie
ukształtuje się w Polsce w pełni rozwinięta kultura demokratyczna. Uczestnicy
grup decyzyjnych najpierw poznają problem, a dopiero potem, uzbrojeni w rzetelną
wiedzę, przystępują do rozważań, wiedząc, że muszą znaleźć rozwiązanie
akceptowalne dla wszystkich. Co więcej, ponieważ uczestnicy deliberacji
uczestniczą w podejmowaniu decyzji polityczno-społecznych tylko incydentalnie,
nie są na ogół uwikłani w koterie i nie prowadzą gry politycznej ani walki o
władzę, co sprzyja poszukiwaniu merytorycznych rozwiązań.
Dlaczego zatem, jak dotąd, metoda deliberatywna
nie jest stosowana w szkołach, ani w celach czysto edukacyjnych, ani do
rozwiązywania realnych problemów trapiących szkolne społeczności? Przecież
udział w deliberacji nie jest niczym innym, jak zdobywaniem wiedzy o problemie,
a fakt, że uczenie się jest w tym przypadku uwikłane w poszukiwanie rozwiązań
rzeczywistych problemów, wzmacnia motywację do pracy i sprzyja zapamiętywaniu.
Sesje demokracji deliberatywnej są też wolne od wad utopijnych projektów
totalnej demokracji w szkole. Nie anarchizują uczniowskiej społeczności i nie
przerażają rodziców celami, w które nie wierzą i jakich nie życzą sobie dla
swoich dzieci. Nie stwarzają też pola do nadużyć wynikających z niedojrzałości
społecznej lub wręcz niepełnego rozwoju mózgu osób w wieku szkolnym.
(Prowadzone w ostatnich latach badania przy użyciu nowoczesnych technik
obrazowania pracy mózgu wykazały, że centralny układ nerwowy, a zwłaszcza sam
mózg młodzieży w wieku szkolnym, również licealistów, nie jest w pełni
rozwinięty.[9])
Słowem, demokracja deliberatywna wydaje się wręcz stworzona dla szkół i innych
placówek oświatowych.
Jakie problemy nadają się szczególnie dobrze do
rozpatrzenia i rozwiązania metodą demokracji deliberatywnej? Otóż powinny to
być przede wszystkim kwestie silnie nacechowane emocjonalnie, które dzielą
społeczność szkolną i ingerują w ważne wybory osobiste lub prawa i wolności uczniów.
W dzisiejszej Polsce należą do nich przede wszystkim spory na tle
światopoglądowym, związane z obecnością w szkołach katechezy i symboli
religijnych. Metoda deliberatywna doskonale nadaje się do rozwiązania tego
problemu, gdyż wolna jest od elementów siłowych, gdy większość decyduje, nie
zawsze licząc się z uczuciami i poglądami mniejszości. W demokracji
konsensualnej każda decyzja musi uwzględniać emocje i przekonania wszystkich
uczestników debaty, gdyż inaczej po prostu nie uzgodnią oni decyzji.
W skład grupy deliberującej na temat religii w
szkole powinni wchodzić nauczyciele i uczniowie, tak wierzący, jak niewierzący.
Celem debaty może być nie tylko rozwiązanie problemu obecności symboli
religijnych, ale w ogóle miejsca religii w szkole, w tym również sposobu
organizowania zajęć z religii lub etyki. Rozwiązania takie musiałaby być
oczywiście zgodne prawem, co nie powinno rodzić trudności, gdyż w pierwszej
fazie deliberacji uczestnicy grupy decyzyjnej zapoznają się między innymi z
obowiązującymi przepisami. Fakt, ze rozwiązanie miałoby charakter konsensualny
musiałby prowadzić do obniżenia napięć na tle religijnym, które zatruwają
stosunki międzyludzkie i prawidłowy przebieg kształcenia w szkołach w całej
Polsce.
Innym często występującym w szkołach problemem,
który rekomendujemy do rozwiązania metodą deliberacji jest przemoc w szkole i inne
naruszenia prawa, takie na przykład, jak handel narkotykami. Przeciwdziałanie
tym zagrożeniom wiąże się często z wprowadzaniem ograniczeń i zwiększoną
ingerencją w życie prywatne uczniów i nauczycieli. Budzi to oczywiście silne,
negatywne emocje. Wiele osób, nie tylko młodych, irytuje na przykład
wszechobecność w szkole systemów bezpieczeństwa, takich jak kamery. Wspólne
wypracowanie i uzgodnienie rozwiązań musiałoby zwiększyć stopień akceptacji dla
podejmowanych działań. Co więcej, w wielu wypadkach byłyby to zapewne
rozwiązania oryginalne, gdyż kultura debaty w grupach deliberatywnych nie różni
się istotnie od kultury grup pracujących metodą burzy mózgów i często owocuje
oryginalnymi, a jednocześnie praktycznymi pomysłami.
Ciekawe i wartościowe w praktyce byłoby również
wprowadzenie w szkołach zwyczaju wydzielania części szkolnego budżetu do
decyzji podejmowanych przez społeczność metodą deliberatywną. Ten typ zaangażowania
w sprawy szkoły byłby – poza wszystkim, o czym była mowa wyżej – znakomitą
lekcją odpowiedzialności obywatelskiej. Integrowałby społeczność szkolną i motywował do
zaangażowania w wolontariat na rzecz wspólnego dobra.
Podane wyżej przykładowe tematy deliberacji to
tylko niewielka część długiej listy
problemów, które mogą lub wręcz powinny być tą metodą rozwiązywane albo
konsultowane. Nie ma potrzeby podawania dalszych przykładów. Wiele z nich może
przecież mieć charakter lokalny, związany ze specyfiką miejsca, w którym szkoła
się znajduje. Problemy trapiące szkoły w zamożnych dzielnicach warszawskich
różnią się pod wieloma względami od zmartwień
uczniów i nauczycieli szkół na tzw. ścianie wschodniej. Rozwiązań wielu
z nich najlepiej szukać wspólnie, w konsensualnej debacie poprzedzonej
gruntownym szkoleniem, gdyż żadną inną metodą nie osiągniemy równie wiele: nie znajdziemy tylu praktycznych i
innowacyjnych rozwiązań i nie zrealizujemy w porównywalnym stopniu
najważniejszych celów dydaktycznych i wychowawczych, jakie przyświecają
systemom oświaty w państwach liberalno-demokratycznych.
Towarzystwo Humanistyczne i współpracujący z nim
specjaliści z różnych dziedzin deklarują pomoc w organizacji sesji
deliberatywnych w szkołach zainteresowanych tą metodą podejmowania
rozwiązywania problemów. Deklarujemy również gotowość do powiadomienia mediów o
konkretnych projektach i szkołach, w których będą one realizowane.
Zainteresowanych prosimy o kontakt pocztą
elektroniczną na adres: humanizm@op.pl
[1]. John Locke, Dwa Traktaty o rządzie, Londyn, 1690
[2] John Locke, Myśli o wychowaniu, Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Wydaw. Polskiej
Akademii Nauk, 1959. par. 73,1.
[6].Katarzyna Ogórek, Edukacja niekonwencjonalna, http://www.wolneszkoly.republika.pl/2.rtf; Dostęp 30 grudnia 2014.
[7] MMPoznań.pl – Strona Główna, 23 listopada
2009 r., Dostęp: 20 grudnia 2014.